czyli

Objawy choroby duchowej

i co z tym zrobić

 

Tekst mojej uczennicy,
Pati Parvati Becker



 "...Wetiko, jak nazywają je Indianie z plemienia Cree, to energetyczne pasożyty, niewidzialne psychiczne tasiemce, gadziny. (...) 
Ich zadaniem jest przetrwać, zatem pobierają energię z naszego ciała – czujemy się źle, ociężale, ospale, mamy napady złości, gniewu, dręczą nas uzależnienia i złe nawyki.... Ciało staje się chorowite, boli kręgosłup, głowa, rano czujemy się jakbyśmy noc wcześniej wypili butelkę wódki, choć nie braliśmy alkoholu do ust! Oczy tracą blask!
Najchętniej odżywiają się naszym strachem, podsyłają wyczerpujące sny, podkopują nasze poczucie wartości, dręczą w postaci wewnętrznego dialogu.
Nie cierpią MIŁOŚCI (zwłaszcza własnej), za to chętnie czerpią ze strachu i smutku!

Jako że w naszej trójwymiarowej rzeczywistości to, co energetyczne, posiada odpowiednik w formie fizycznej, Wetiko może się zamanifestować w postaci różnych pasożytów w naszym ciele.
Dokarmiamy je toksynami, złą dietą, chemią, przetworzonymi produktami i mięsem z uboju, gdzie zwierzę odczuwało wysoki poziom strachu, a także negatywnymi emocjami.

W takiej sytuacji konieczne jest zrobienie porządków!
Mądre jedzenie i mądre głodówki to dobry pomysł, ale jeśli już coś w nas siedzi, to co dalej? Z prostszych sposobów można okadzać siebie i dom – szałwia, piołun i bursztyn są bardzo pomocne! Po godzinnym okadzaniu ilość patogenów (wszystko to, co wywołuje w nas choroby) i bakterii redukuje się w powietrzu o 97%!
Można stosować saunę, a jeszcze lepiej szałas potów (...)
Wszelkie szamańskie rytuały, podczas których uaktywniają się wewnętrzne głosy, pozwalają na dobranie się do Wetiko i pozbycie się ich, tak długo, jak nosiciel jest skłonny w ogóle się z nimi pożegnać. A zdarza się, że nie zawsze chce.

Genialność świętej rośliny, Ayahuaski, polega właśnie na tym, że za jednym zamachem ułatwia nam pozbycie się zarówno pasożyta energetycznego, jak i wszystkiego, co zalega w naszym organizmie, a co wspiera jego egzystencję. Stąd kibel u szamanów cieszy się ogromną popularnością. Dla niektórych puszczanie pawia to nawet główny gwóźdź programu, choć częstotliwość i efekty specjalne są u każdego inne i niekoniecznie nieprzyjemne. (...)
Ayahuasca doprowadza do sterylności naszego organizmu na tyle, na ile to możliwe. Jest to niezbędna operacja – pozwala na dogrzebanie się do niefizycznych bytów.

Duchowy pasożyt
wysysa energie życiowe, obżera się naszą złością, smutkiem, desperacją, a szczególnie brakiem miłości. W gorszym przypadku doprowadza do poważnych chorób, nałogów, depresji, perwersji czy ślepej żądzy posiadania, ostatecznie do śmierci.
Jest obecny w naszych myślach i w momencie wyrywania go z ciała fizycznego, bo tak to można określić najlepiej, odnosi się wrażenie, że uśmiercamy siebie samych, że popełniamy samobójstwo.
Jego diabelska inteligencja polega na tym, że jak kameleon, przybiera on postać nas samych. Zatem mamy wrażenie, że gdy słyszymy wszelkie obelgi i ciężkiego kalibru oskarżenia kierowane pod własnym adresem, jest to po prostu głos naszej intuicji, naszego wewnętrznego kompasu moralnego.
Zmyłka.
Jeśli w słowach tych nie zawiera się ziarno miłości i współczucia dla siebie, to nie jest to nasz głos! Ale łatwiej powiedzieć niż zrobić.

Cisza wewnętrzna, jakiej niektórzy doświadczają po powrocie z ceremonii, spokój w głowie, brak wewnętrznego dialogu, to efekt pozbycia się intruza.

Problem w tym, że te pasożyty mają zdolność manipulacji nami tak, aby zależało nam na trzymaniu ich przy życiu. Wspomagają nasze talenty, przyczyniają się do sukcesów naukowych, obdarowują charyzmą, ułatwiają zarabianie dużej kasy, objawiają się w najprzeróżniejszych aspektach naszego życia.
- Spotkałam się z poglądem, że nosiciele stają się wybitni w swoich dziedzinach właśnie dzięki obecności co inteligentniejszych pasożytów.

Nie dajmy się jednak zwieść – to tylko jedna z ich sztuczek! Pasożyt niczego nie daje od siebie, jest dobry w braniu i świetny w manipulowaniu, ale to my rodzimy się z predyspozycjami i talentami. On je tylko wykorzystuje, ewentualnie pomaga im „wypłynąć na powierzchnię", biorąc w zamian haracz. Nie tylko złe nawyki wspomagają ich rozwój, ale również, i może przede wszystkim, poddawanie się duchowym kompromisom, poświęcanie własnych ideałów, manipulowanie innymi i pozwalanie na bycie manipulowanym.

Kolejną złą wiadomością jest to, że tych obłudnych chochlików jest pełno wszędzie i jednorazowe pozbycie się ich nie wystarcza. Tu potrzebna jest higiena duszy trwająca całe życie.
Dobrą wiadomością jest to, że z czasem jest nam coraz łatwiej wyłapywać ich obecność, posługując się doświadczeniem, intuicją i najsilniejszą bronią we wszechświecie – miłością własną!

Osobiście doświadczyłam już kilku różnorodnych wetiko (szaman sobie musi poeksperymentować, nie?), w tym jednego o tak spektakularnym działaniu, że gdyby nie szamańska ingerencja, groziła mi ciężka choroba.
Pierwsze oczyszczanie z energetycznych pasożytów było trudne. (...) W moim ciele siedziały sobie takie dwie paskudy, natrętne i wielce przebiegłe. Jedna miała na imię Zwątpienie, druga Pokrętna Logika.
Gdy walczyłam z nimi i chciałam koniecznie się ich pozbyć, pierwsza mówiła: „to się nie uda", druga tłumaczyła: „bo statystycznie nie masz szans". Ich siła perswazji była olbrzymia. Kłapały mi krokodylimi paszczami do ucha na przemian, wyolbrzymiając moje słabości i doprowadzając do zwątpienia we własne siły.
Mordowałam się z nimi długo, aż wreszcie przestałam walczyć. W ogóle przestałam się nimi zajmować, bo Aya brała mnie już w inne tematy i nie miałam siły dłużej tak się męczyć.
I to właśnie było idealnym remedium. Tak długo, jak walczyłam z pasożytami, karmiłam je swoją uwagą, tak długo siedziały jak u Pana Boga za piecem.

Zatem lekcja pierwsza brzmi:
nie karm ich swoją uwagą. Nie negocjuj. Powiedz im, że mają się wynosić i zajmij się czymś innym.

Drugi wybitnie złośliwy pasożyt, jaki się u mnie zadekował, miał władzę nad moją radością życia i odbierał mi wszelką chęć do działania, a byłam w takiej sytuacji życiowej, że właśnie zmian i siły do ich wdrażania bardzo potrzebowałam.
To był taki sleeper – bo uaktywniał się od czasu do czasu, gdy sprzyjały okoliczności.
Był to obślizgły, obrzydliwy pluskwiak z małymi czerwonymi oczkami i obleśnymi czułkami. Podczas próby zwrócenia go w kibelku, zaklinował się w karku, powodując okropny ból fizyczny. Gdy zorientował się, że go namierzyłam, zaczął negocjacje: chciał mi ofiarować umiejętność prekognicji, wyczuwania niebezpieczeństw, podwyższonej intuicji, w zamian za pozostawienie go w ciele. Przekonywał mnie, że nie możemy bez siebie żyć, że jest moim symbiontem i bez niego nie poradzę sobie.
Tłumaczył, że jesteśmy dla siebie stworzeni i bez niego będę tylko szarą, małą, nic nieznaczącą dziewczynką. Z nim mogę być potężna, mądra i piękna.
Pojechał po moim Ego i uwierzyłam mu. Naprawdę mu uwierzyłam! Gdyby nie interwencja Szamana, chyba zostawiłabym go w spokoju i pozwoliła na dalszą dewastację.
Żegnałam się z nim jak z najlepszym przyjacielem. Dopiero gdy odszedł, zdałam sobie sprawę z jego okrucieństwa i podłości!
Usunięcie go odblokowało tak ogromne pokłady miłości, że przeżyłam tej nocy przepiękne oświecenie serca.

Po powrocie do domu zauważyłam, że po pasożycie została we mnie pewna wyrwa. Pozbycie się Pluskwiaka usunęło mój zapał do tak ważnego dla mnie procesu twórczego i wszelkiej kreatywności. Byłam tym faktem załamana, bo pomyślałam sobie, że w takim wypadku talent nigdy nie należał do mnie, skoro teraz nic a nic z siebie nie mogę wykrzesać. Zabrał go skurczybyk do grobu!
Zignorowałam jednak te myśli i po kilku tygodniach powróciłam do pracy twórczej.
Po prostu potrzebowałam czasu na regenerację i jak widać pasożyt wcale nie był mi potrzebny.

Lekcja Druga:
Pasożyt niczego nie daje od siebie, ale może sprawić wrażenie, że tak jest.
Nie wierz w to! Pozbądź się go raz i na zawsze. Nie stracisz niczego, co jest dla ciebie dobre!

Trzeciego i najbardziej spektakularnego ataku energetycznego pasożyta doświadczyłam niespełna rok temu. Byłam w świetnej formie. Tryskałam energią, siłą witalną, pomysłowością. Jak jakiś Herkules, brałam wszelkie problemy, stres i wyzwania na duchową klatę, przekuwając je w silne morale, odwagę i uśmiech.
W moim życiu pojawiały się rzeczy, osoby i sytuacje, które spektakularnie wzbogacały mnie duchowo. I wtedy właśnie to zrobiłam. Wywołałam wilka z lasu.
Pamiętam dokładnie ten moment, było to słoneczne sierpniowe popołudnie gdy powiedziałam do siebie: „jest tak wspaniale, że chyba nie ma takiej siły we Wszechświecie, która mogłaby to zmienić!"
Od razu pożałowałam tej myśli, i właściwie natychmiast poczułam że coś się ze mną dzieje. I „to" nie było dobre.
Przez ponad trzy miesiące od tego momentu obserwowałam u siebie drastyczną degradację sił witalnych i mentalnych. Zaczęły nawiedzać mnie okropne „przeczucia", sny o zagładzie, strach przed śmiercią w wyniku jakiejś katastrofy.
Mój kręgosłup i stawy chrupały, czułam się tak, jak gdyby mój układ szkieletowy miał się zaraz rozlecieć. Nie mogłam się wyrwać ze złych przeczuć, z marazmu. Próbowałam się zrestartować, ale jak w samochodzie, któremu siadł akumulator, kręciłam kluczykiem bez efektów.
Miałam przecież doświadczenie z pasożytami energetycznymi, ale jednak coś mi tu nie grało. To coś nie było we mnie, a jeśli nie było w moim wnętrzu, to jak się miałam tego pozbyć?
Znikome przeczucia co do natury problemu zagłuszał coraz głośniejszy szum w głowie. I nie było to trajkotanie jak tamtych krokodylków, i nie była to wredna pluskwa negocjująca swe miejsce w moim świecie. Nie wiedziałam, co to było.

Pojechałam na Ceremonię. Był koniec listopada. Umęczona ległam na kocach. Zaczęło się od bólu głowy. Ale to nie był tylko ból. Rozrywało mi czaszkę, miałam uczucie, że do mojego mózgu podłączone są rurki, przez które sączy się moja energia życiowa, których drugi koniec sięgał gdzieś hen w kosmosie.
Zdumiona zdałam sobie sprawę, że tak właśnie jest. Całe moje ciało, mój kręgosłup, brzuch, kolana, były poprzetykane niewidzialnymi rurkami podłączonymi do jakieś machinerii, która wysysała ze mnie wszystko co się dało.
Byłam żywicielem jakiegoś kosmicznego monstrum, które potrzebowało mojego strachu i desperacji, podsycanych okropnymi snami, lękami i trwogą o przyszłość.
Szamanka przyszła i czuję, jak wypina ze mnie te rurki. A więc ona też je widzi – poczułam ulgę.
Operacja była bardzo bolesna. Miałam uczucie, że to coś jest ze mną zrośnięte, że bez najmniejszego znieczulenia Aldonka pracowicie usuwa ze mnie całe to ustrojstwo.
Byłam wykończona, leżałam w boleściach.

Od czasu Ceremonii minęło wiele miesięcy.
Mój układ szkieletowy powoli dochodzi do siebie, choć mam wrażenie, że może zawsze będzie już taki „chrupiący". Moja równowaga psychiczna jest OK. Nie mogę powiedzieć, że tryskam taką szczęśliwością jak przed rokiem, ale odnalazłam balans w emocjach i nie folguję energii, nawet gdyby była to energia najwyższej radości.
Pasożyt-Ustrojstwo przyszedł, bo sama go zaprosiłam (zresztą absolutnie nic we Wszechświecie nie dzieje się bez naszej woli i każdy pasożyt jest w nas, bo tak chcemy).
Większość Wetiko pochodzi stąd – łapiemy je w pracy, od rodziny, gdy szalejemy w gniewie lub tkwimy w stagnacji. Tamto coś nie było stąd. Była to pozaziemska w pełni zmechanizowana jednostka nieorganiczna. :)

I jest tego ustrojstwa tam w Kosmosie na pęczki.
Gdybym była słabsza psychicznie, sytuacja, w jakiej się znalazłam, mogłaby doprowadzić do schizofrenii lub śmierci.
Rdzenni szamani zamykają ludzi opętanych (schizofreników) w szałasach czy lepiankach bez dostępu do światła. Siedzą tam co najmniej 3 dni, w zależności od stadium choroby, aż do wyzdrowienia.
Dokładnie taki „przepis" dostałam od Ayahuaski. Ustrojstwo niekarmione światem zewnętrznym, lecz pozostawione sam na sam ze swoją ofiarą, samo się usuwa.

Doświadczenie jakie zdobyłam poprzez kontakt z tym pozaziemskim pasożytem wzbogaciło moją wiedzę i rozumienie wielu chorób, zresztą po totalnym oczyszczeniu się z Ustrojstwa przyszło wiele pięknych i mądrych chwil.

Lekcja trzecia: Dbaj o równowagę w emocjach, nie folguj skrajnym energiom, bez względu czy jest to żałoba, czy ekstaza radości, i nie wywołuj wilka z kosmicznego lasu!
Never!